Nie mówiliśmy nic, nie mogliśmy nawet przypatrzyć się naszym twarzom. Czułem tylko, że moja nauka, sława, dochody i świetne widoki topnieją wobec przywiązania dwojga ubogich ludzi.
Weszliśmy do izby, gdzie paliła się łojowa świeca, w mosiężnym lichtarzu, z wysuwką. Nasz dom zapadł się głębiej w ziemię, do sufitu dostawałem ręką, pokoje wydawały się ciasne, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Ojciec zupełnie osiwiał i zmizerniał, matka zgarbiła się. Odzienie na nich było wytarte.
Na widok mój matka zapłakała. Płacz jej niebawem przeszedł w szlochanie takie smutne, że opanowała mnie obawa i nieopisana tęsknota. Aż ojciec oburzył się:
— Ładnie go witasz, po czteroletniem niewidzeniu! — rzekł do matki.
— To nic! to nic! — mówiła, siląc się na uśmiech. Przez parę minut oczy jej były suche. Po chwili przecie tak się zaniosła od płaczu, że nie chcąc robić mi przykrości, wybiegła na dziedziniec.
Stopniowo uspokoiliśmy się. Matka chciała mnie poczęstować kurczęciem z mizerją, alem podziękował. Wtedy ojciec poradził nam, abyśmy spać poszli.
Odprowadzili mnie do pokoiku, którego okno, okienicą zamknięte, wychodziło na ogródek. Sufit był tak niski, żem musiał głowę schylać. Pod ścianą, naprzeciw okna, stał tapczan, na którym dawniej sypiałem. Przy tapczanie stolik i krzesło, oboje małe i niewygodne.
Ucałowany i pobłogosławiony zdjąłem prędko odzienie i ległem spać. Kołdra wyciągnięta naukos ledwie mi sięgała po szyję, a z tapczanika nogi mi wystawały. Stary nasz pies, Bryluś, zbudzony światłem wymykającem się przez szpary okienicy, począł szczekać i wyć. Później ułożył się pod ścianą i cicho skomlił.
Pomimo zmęczenia sen nie przychodził. W sercu mojem
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.