Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

burzyła się dziwna mieszanina szczęścia i smutku. Coś rwało mnie dogóry i przybijało do ziemi, może rażąca sprzeczność między mojemi nadziejami, a ubóstwem rodziców.
Skrzypnęły drzwi. Weszła matka na palcach.
— Śpisz? — spytała, całując mnie. — Śpij, śpij, ja cię nie budzę... Żebyś ty wiedział, jak ja cię dawno nie widziałam!...
Masz takie cieniutkie koszule... chwała Bogu!... Tylko nie wiem, czy ja to potrafię uprać?... Śpij, śpij...
I odeszła, szepcąc pacierz:
„Pod Twoją obronę uciekamy się... Jak on wyrósł!... święta Boża Rodzicielko...“
W drugim pokoju za ścianą, brat mój piętnastoletni, Jaś, przewracał się niespokojnie i mówił coś przez sen.
Zgasiłem świecę i wkrótce straciłem świadomość.
Rano zbudził mnie ruch za oknem. Przetarłem oczy. Przez szpary i kółko wycięte w okienicy wlewał się do pokoju dzień. Za okienicą słychać było szeptanie trzech dziecięcych głosów.
— Ludka! nie zaglądaj, bo zbudzisz! — mówił cienkim tenorem Jaś.
— A może Wicuś nie śpi — odparła Ludka, mająca teraz dziewięć lat.
— Jaki to Wicuś?... Czy to starszy Jaś?... — pytał pięcioletni Kazio.
— Nie Jaś, tylko braciszek — poprawiła go Ludka.
— Nie braciszek tylko brat! — odezwał się Jaś i dodał:
Braciszek to taki, co jeszcze leży w kołysce.
Odeszli parę kroków dalej. Wkrótce usłyszałem hałas stołka ciągnionego po ziemi i głos Ludki.
— Cicho! cicho!... Ja zobaczę, czy śpi. A jeżeli obudził się, to mu przyniosę wodę i ręcznik.
— Nie ty, tylko ja! — odezwał się Jaś.
— Nieprawda, bo ja!... Ty pójdziesz w pole i dasz znać tatkowi, że Wicuś wstał... Kaziu! nie baw się piaskiem, bo powalasz sukienkę i w niedzielę nie pójdziesz do kościoła.