Po obiedzie Ludka znikła na parę godzin. Gdy przed wieczorem wszedłem do mego pokoju, znalazłem nad tapczanem wianek, a na stoliku dwa bukiety z polnych kwiatów osadzone w małych garnuszkach. Od tej pory siostra codzień ozdabiała mi pokój kwiatami.
Po zachodzie słońca ruch gospodarski zmniejszył się. Siedliśmy z rodzicami na kłodzie przed domem i zaczęliśmy rozmowę o sobie.
Nie pytałem ich o nic. Kilka godzin wystarczyło do przekonania się, że nad rodziną naszą cięży ubóstwo. Budowle pochyliły się; w dachach i ścianach były dziury. W śpichrzu i spiżarni — pustka. Krowy i konie zmizerniały, a na odzieniu rodziców znać było ślady naprawek. Zwiększone wydatki i parę lat nieurodzaju podkopało skromny dobrobyt.
Kiedym ubolewał nad takiem położeniem i sobie przypisywałem winę, ojciec odparł ze szczerym śmiechem.
— Facecje! Zetrze bieda zęby, nim staruchom dokuczy. Nie trzeba nam innego szczęścia nad powodzenie dzieci. Nie jesteśmy chyba nicwarci, kiedy pod naszem okiem wyrasta młodzież zdrowa i chętna do nauki. Już ty i Jaś będziecie czemś lepszem między ludźmi, aniżeli ja albo mój ojciec. W waszych osobach rodzina wzmogła się. To dosyć!
Ojciec był człowiekiem, który przez całe życie więcej dbał o szczęście innych, aniżeli o przyjemności własne. Potrzeby miał małe, siły ogromne, więc znaczną część ich poświęcał na ofiarę. Był to hojny bogacz — w odzieniu biedaka.
Teraz opowiedziałem rodzicom historją czterech upłynionych lat. Gdym opisywał mój niedostatek, matka ocierała łzy, a ojciec kiwał głową. Gdym mówił o powodzeniu późniejszem, matka składała ręce na znak radości, ojciec ze zdziwieniem słuchał. Kiedy nareszcie, przyszła kolej — na propozycje szlachcica i na to, że za kilka lat mogę mieć piętnaście tysięcy rubli rocznego dochodu, — oboje rodzice spojrzeli po sobie. Matka była jakby zalękniona, a ojciec pochmurny.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.