niby cień włóczyła się wątpliwość, oparta na gorzkiem doświadczeniu człowieka, co znał marzycieli i sam kiedyś marzył.
Wakacje prędko przeleciały. Czytałem książki, uczyłem Jasia i Ludkę, niekiedy doglądałem robót w polu. W obojgu dzieciach spostrzegłem niezwykłe zdolności, z cechami wprost przeciwnemi.
W Ludce przeważał nastrój poetyczny, — w Janku pociąg do matematyki i ścisłych badań. Wspólnemi własnościami obojga była silna wyobraźnia i wielkie współczucie. Trudno opowiedzieć, w jaki sposób oddziaływał na te dzieci krzyk cierpienia, albo czyjeś łzy. Ta ich wrażliwość była fatalnem piętnem.
Z pieniędzy, przywiezionych ze sobą, posprawiałem rodzeństwu odzież i książki, Jankowi dałem na wpis i chciałem kilkadziesiąt rubli zostawić ojcu. Kiedym wspomniał o tem, twarz starca oblała się krwią. Pierwszy raz spojrzał na mnie z wyrazem dumy. Umilkłem zawstydzony, ucałowałem go w rękę, a pieniądze oddałem Jasiowi, na opłacenie stancji.
— Mnie nie potrzeba — wymawiał się hardy chłopiec — ja idę do szóstej klasy i będę dawał korepetycje.
— A dużo ci zapłacą? — spytałem.
— Oho!... Z dziesięć złotych na miesiąc.
I znowu bryka żydowska zawiozła mnie do Kijowa, bo ekstrapocztą wstyd mi było wracać.
Pobyt w domu przywrócił mi do pewnego stopnia równowagę moralną. Osłabił pychę, wzmocnił przywiązanie do rodziców i zaszczepił miłość dla rodzeństwa. Jeżeli mnie z niskiego stanowiska wydźwignęła praca i zdolności, to Jaś nie mniej pracował ode mnie, a zdolności miał większe. Jeżeli ja chlubiłem się szlachetnością uczuć, to Ludka była przy mnie aniołem. Jaka zaś przepaść istniała między ich uwielbieniem dla mnie, a moim początkowym chłodem dla nich!
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.