Świetna przyszłość zbliżała się ku mnie ogromnemi krokami. Po Nowym Roku otrzymałem złoty medal za rozprawę o związkach węgla. Profesor chemji coraz natarczywiej nalegał, abym poświęcił się badaniom teoretycznym. Rektor zapewniał, że otrzymam stypendjum na studja zagranicą, a później — katedrę w uniwersytecie.
Mój szlachcic zgodził do synów innego nauczyciela, prosząc mnie, abym nadal mieszkał w jego domu, lecz wyłącznie zajął się własną nauką.
Postanowiono, że zaraz na początku wakacyj udam się w podróż, a rozprawę kandydacką napiszę zagranicą. Plenipotent majątku szlachcica, jego rządcy i dyrektorowie fabryk składali mi wizyty, obsypywali pochlebstwami i prosili o łaskawą pamięć dla swoich kuzynów.
Uniżoność tych ludzi robiła na mnie wielkie wrażenie. Odurzało mnie poczucie władzy, choć jeszcze nie miałem jej w rękach.
Skończywszy egzamina, stosownie do umowy, opuściłem Kijów. Na odjezdnem szlachcic wręczył mi tysiąc rubli, dodając, że za pół roku otrzymam nową sumę.
Za miastem, pocztowa trójka ruszyła w cwał. Owiało mnie powietrze wiejskie, serce uderzyło prędzej, myśli zmieniały się z niezwykłą szybkością. Jak na dłoni widziałem moje ubogie dzieciństwo, pracę rodziców, dumę sąsiadów. Odżyła w pamięci nędza pierwszych lat pobytu w uniwersytecie i owe ciągłe niepokoje: czem też ja będę?... czy dojdę do czego?...
A dziś — jakże prędko czas przeleciał i jakie przyniósł mi niespodzianki!... Władza, niemarzone dochody, podźwignięcie rodziny, możność zajmowania się nauką, stosunki z najświatlejszymi ludźmi. Poza tem wszystkiem gdzieś w dali — piękna kobieta w bogatych salonach i — miłość!...
O życie!... życie ludzkie — jakim ty jesteś skarbem... I co