Chłopiec rzucił mi się na szyję. Chciał coś przemówić, ale zatchnął się i patrzył na mnie z otwartemi ustami. Ludka całowała mnie po rękach, płacząc.
Chciałem odsunąć brata i wejść do domu. Ale Jaś oplątał się koło mnie tak, żem kroku ruszyć nie mógł.
— Jak się macie! — rzekłem wesoło.
Nie odpowiedzieli nic.
— Cóż tu słychać?...
— Tatko chory... — wyjąkał Jaś.
— Chory?... Co mu jest?... — pytałem, starając się uwolnić z uścisków chłopca, które wydały mi się jakieś nienaturalne.
— Co jest ojcu?... gdzie matka?...
— Mama... umarła!...
Odepchnąłem dzieci i przewróciłem Kazia, który wyszedł naprzeciw mnie z kuchni.
Wbiegłem do pokoju ojca.
Ojciec leżał na łóżku nieprzytomny. Mruczał coś i miął kołdrę wychudłemi palcami.
Przy łóżku siedział Żyd felczer.
Od progu nie mogłem kroku ruszyć. Oparłem się o futrynę i patrzyłem, słuchałem — nie myśląc. Gdy dziś przypominam sobie te rzeczy, dziwię się, żem nie oszalał.
Zapadłą twarz ojca porosła broda biała jak mleko. Pod rozdartą koszulą widać było skórę szarą, upstrzoną sinemi plamkami. Pierś wznosiła mu się i opadała prędko. Oczy miał szklanne, zwrócone do sufitu. Charczał i ściągał kołdrę, odsłaniając nogi wychudłe jak u trupa.
Gdy felczer poprawiał kołdrę, ojciec schwycił go za rękę i mówił głucho, z naciskiem:
— Nie opuszczaj ich!... Pamiętaj...
Do łóżka zbliżył się Jaś i rzekł:
— Tatku!... Wicuś przyjechał...
Ojciec i jego ujął za rękę, mrucząc:
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.