Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż więc mam robić? — zapytałem go.
— Jechać natychmiast zagranicę! — odparł. — Wiedz, że ledwie siadłeś w Kijowie na kibitkę, już te łajdaki, twoi przyjaciele, zaczęli ci szyć buty, a co gorsze, stręczyć kandydata na twoje miejsce! Mówili szlachcicowi, żeś wielki pan, że zanadto przywykłeś do towarzystw, żeś genjalny teoretyk, ale nie masz za grosz praktycznego zmysłu...
Jeżeli zawahasz się teraz — dokończył kolega — to lepiej powieś się! Ja sam kupię ci powróz.
Wiadomość o intrygach umocniła mnie tylko w powziętym zamiarze. Ale narwany pienił się z gniewu.
— Nie warjuj! — krzyczał. — Zaraz jutro siadaj ze mną i jedź do Warszawy...
— A z dziećmi co zrobię?...
— Zostawisz im trochę pieniędzy i oddasz pod opiekę. Trzy lata niewielki czas.
— Niezawodnie! — odparłem. — Wystarczy do ogłupienia ich.
Nagle kolega uderzył się w czoło.
— Wiesz co? — rzekł — mam myśl!... Oddaj mi twoje dzieci.
Ucałowałem go serdecznie. Szlachetność tego człowieka goiła rany mojej duszy.
— Posłuchaj mnie — odparłem. — Twoje słowa są potwierdzeniem mego planu. Jeżeli ty, człowiek obcy, chcesz przygarnąć moją rodzinę, to jakiż ja byłbym podły, gdybym ich porzucił?... Zresztą pomyśl, czy wydołałbyś obowiązkom? Czy ty, ubogi, świeżo upieczony doktór, miałbyś czas pilnować ich, karmić, uczyć? A gdybyś nawet wypełnił wszystko, to czy zastąpisz im brata, którego kochają?
Nie odpowiedział mi wprost, ale zawołał:
— Człowieku, zastanów się... Tam jest karjera!...
— Albo hańba! — odrzekłem.
Kolega posiedział u mnie jeszcze jeden dzień, zasypując