Ta chwila była najszczęśliwszą w mojem życiu.
Pierwszy raz (ze wstydem to wyznaję!) zrozumiałem nieśmiertelność dobrych czynów ludzkich.
Od tej chwili polubiłem fabrykę jak członka własnej rodziny. Nieraz, zmęczony pracą, siadałem wieczorami w oknie, patrzyłem i słuchałem. Z kominów buchały iskry, nad gisernią drgała różowa zorza, z machin wylatywały kłęby pary. A gdy wśród huku młotów, dudnienia kół i zgrzytu pilników rozległ się wesoły śpiew ludzki, myślałem:
— To echo mojej ofiary...
Może to samochwalstwo. Ja wiem przecie, że nie zrobiłem nic wielkiego. Lecz wiem i to, że w naturze nic nie przepada i że w ogromie dzieł stworzonych przez genjusz i pracę mas, tlą się jak iskry — małe cnoty jednostek.
W początkach naszego wspólnego gospodarstwa miewaliśmy z Jankiem sprzeczki. Ja wciąż uważałem się za głowę rodziny i z tego tytułu chciałem łożyć na utrzymanie całego domu. Ale brat nie pozwalał. Przedstawiał mi, że jego praca jest łatwiejsza, dochody znaczniejsze od mojej pensji i że — byłoby niesprawiedliwością, gdyby on teraz nie przyjął na siebie ciężarów rodzinnych.
— Tyś zrobił swoje — mówił mi — dając nam byt i naukę przez lat pięć. Obecnie wypada mój dyżur, a ty jesteś gościem w moim domu!...
Ten pogląd Janka robił mi przykrość. Zdawało mi się, że ja tylko mam prawo być opiekunem rodziny, że do brata należy przyszłość, a do mnie dzieci. Ale poczciwy chłopiec tak męczył mnie prośbami, żem wkońcu uległ. Stanęła ugoda, mocą której koszta utrzymania domu mieliśmy ponosić na współkę.
Raz Janek podsunął mi taki projekt.
— Wiesz co, Wicusiu! Ja, za rok albo dwa, będę miał pięć do sześciu tysięcy rubli rocznie, Kazio przejdzie do czwartej klasy, a Ludka, która kończy pensją, zostanie już panną dorosłą. O dzieci więc możesz być zupełnie spokojny... Czy tak?...
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.