— To, zdaje się, będzie synowica naszego kasjera głównego. Ma ona tu uczyć swoje stryjeczne rodzeństwo, a może, jeżeli Bóg pozwoli, wyjdzie zamąż za jakiego urzędnika.
Ostatnie słowa werkmajstra jakoś w przykry sposób dotknęły Stefana.
„Ona ma wyjść za którego z urzędników fabryki?“ — spytał się w duchu.
Jakby w odpowiedzi na to, znalazł się tuż przy Helenie młody urzędnik administracji, Ludwik Wagner. Był to chłopiec dobry i przystojny, poetyczny blondyn, który marzył równie gorąco o podbijaniu serc płci pięknej, jak i o wyższej posadzie.
Elegancik ten ubierał się zawsze według ostatniej mody, w lecie nosił kwiatek w dziurce od guzika, włosy rozdzielał na dwie połowy symetryczne, śpiewał gardłowym tenorem, sam sobie akompanjował niezawsze dość szczęśliwie, kochał się we wszystkich kobietach i skarbił sobie względy wszystkich zwierzchników.
Helena poznała go już widać wcześniej, ponieważ zaczęła z nim ożywioną rozmowę. Żarski nie słyszał wyrazów, lecz sam dźwięk głosu zachwycał go. Panienka śmiała się przytem cudownie, ukazując ładne ząbki, kręciła się jak ptak, kreśliła końcem parasolki jakieś kapryśne figury na piasku, czasami uderzała niecierpliwie w ziemię małą nóżką, słowem — była zachwycająca.
Stefan nie mógł od niej oczu oderwać, więc łatwo spostrzegł, że panna spogląda niekiedy w jego stronę, jakby chcąc powiedzieć:
— Widzisz! taką jestem dla tych, którzy mnie nie kompromitują. A teraz — żałuj, żeś mnie obraził!...
Robotę ukończono, windy cofnięto i panie wraz z Wagnerem odeszły. Stefan także udał się na swój zwykły przegląd warsztatów. Z niemałem jednak zdziwieniem uczuł, że wolałby w tej chwili iść za Heleną.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.