Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

zyka, tłum oficerów ginie w tłumie kobiet, szable idą w kąt i prosto z mostu rozpoczyna się taniec.
Hej! hej!...
Od niejakiego czasu przecież wesoły ten ruch zamarł.
Na gościńcu, zamiast landar i karet, widywano bryczki i wozy napełnione rzeczami i ludźmi o przerażonych i smutnych obliczach.
Do pałacu rzadko kto z przejeżdżających wstępował, a jeżeli wstąpił — nie kazał nawet wyprzęgać koni.
Bezczynna służba w dzień pojedyńczo wałęsała się po obszernych komnatach, wieczorem zaś, zeszedłszy się razem, szeptała coś z niepokojem.
W pewne dnie, po zachodzie słońca, zajeżdżały przed zamek od strony ogrodu wielkie fury, na które pakowano co najkosztowniejsze sprzęty i wyprawiano gdzieś... Bóg wie gdzie!...
Okolica nie była także weselszą. Po polach rozścielały się jakieś mgły i dymy brzydkie, choć jeszcze w całej pełni jaśniało lato. Na niebie widywano krwawe słupy, albo rózgi ogniste. Dostrzegano też na cmentarzach groby naruszone, słyszano wśród cichej nocy żałosne jęki dzwonów i jeszcze żałośniejsze wycia psów...
W tej dziwnej epoce wichrom przybyły nowe tony, sennej puszczy nowe echa, brzęczącym owadom nowe dźwięki, a wszystko takie groźne i dzikie, a wszystko tak natrętnie prześladujące struchlałego człowieka, wołając mu, wrzeszcząc, lub szepcząc: Wojna!... wojna!... ha! ho!... wojna!...
Pan Gosiewski sposępniał. Każda doba zabierała mu jakąś resztę swobody umysłu, rzucając wzamian nowy niewidzialny ciężar na głowę i nową widzialną zmarszczkę na twarz.
Stary jenerał, stroskany i zamyślony, skrzyżowawszy ręce na piersiach, po całych dniach mierzył krokami pokoje; niekiedy zatrzymywał się nagle jak nieprzytomny, to znowu rzu-