Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

A oto szczególna grupa: kilka dębów, rosnących obok siebie, tworzą wizerunek starego dziada, który maszeruje tęgim krokiem, z rozwianemi połami sukmany i podpiera się grubym kijem.
A tymczasem biały Neruś, z wywieszonym językiem, pędem wyprzedza Trawińskiego, to znowu zostaje wtyle, odbiega na boki, skacze za niewidocznemi owadami, albo odkopuje gniazda myszy polnych, otaczając się obłoczkiem szarego pyłu.
Po kilkunastu minutach młody chłopak zeszedł z drogi i dostał się na wyniosłość, skąd było można ogarnąć widok bardzo rozległy. Przed nim o półtora tysiąca kroków dumał las ciemno-zielony z niebieskawemi lub granatowemi zagłębieniami. Gdy zaś Józef odwrócił się w stronę, skąd przyszedł, zobaczył ogromną, falistą równinę, barwy naprzemian złotej, srebrnej, szmaragdowej, ozdobioną kępami drzew lub gromadkami chałup, ponad których czarne dachy i białe kominy gdzie niegdzie unosił się dym błękitnawy.
— I pomyśleć, że to wszystko należy do jednej familji — szepnął.
O parę tysięcy kroków od niego, w stronie folwarku, ciągnęła się od wschodu na zachód droga, wysadzona drzewami, a prowadząca do kolei. Wszystka ziemia na północ od tej drogi należała do pana Zygmunta Turzyńskiego, który mieszkał za lasem, w majątku Klejnot. Zaś wszystkie terytorja na południe ode drogi były własnością jego rodzonego brata, Władysława, który miał pałac w Turzycach, a większą część życia przepędził w Warszawie lub zagranicą, gdzie niedawno umarł, zostawiając bardzo powikłane interesy.
— Razem ze sto wiorst kwadratowych będzie miał teraz pan Zygmunt i jego jedynak... A, przepraszam, i jedynaczka — myślał Trawiński. — Sto wiorst...
I nagle wśród tych ogromnych obszarów wyobraził sobie dwa czyste, lecz malutkie pokoiki, na trzeciem piętrze, w Warszawie, w których zamieszkiwał z matką.