— Sto wiorst!... I pomyśleć, że moja mamusia miałaby prawo choć do cząstki tych olbrzymich majątków... No, co tam prawo!... W każdym razie byłaby spokojniejsza o przyszłość.
Dreszcz go przebiegł. On wiedział, że od kilku lat matka prowadziła dom już nie z procentów, lecz z kapitału, niewielkiego kapitału, jaki zostawił zmarły jej mąż, lekarz. Pieniędzy tych wystarczy na cztery, pięć lat, przy wielkiej oszczędności na sześć, a co potem?...
Potem? Przecież za pięć lat on sam zostanie lekarzem i potrafi utrzymać matkę. Lecz... jeżeli i on umrze, jak jego ojciec, zaraziwszy się od pacjenta, wtedy co?... Do kogo pójdzie matka, która przecie miałaby jeżeli nie prawo, to choćby cień prawa do jakiejś cząsteczki tych oto obszarów?...
Matka jest z domu Turzyńska i wprawdzie dalsza, ale zawsze krewna panów Zygmunta i Władysława. Nieboszczyk Władysław za życia ojca odwiedzał ich niejednokrotnie, zawsze nazywał matkę kuzynką, a u ojca leczył się darmo. Porachowawszy, zebrałoby się ze sto wizyt, za które ś. p. kuzyn, zamiast zwykłego honorarjum, ofiarował ojcu dziesięciofuntowy ser na sposób holenderski, z własnej serowni, i tuzin gruszek, zerwanych we własnym ogrodzie, własną ręką.
Ojciec śmiał się, opowiadając tę historję, i dodawał:
— Najgorszymi pacjentami są bogaci kuzyni.
Pan Władysław o kilka lat przeżył doktora Trawińskiego, lecz po jego śmierci już ani razu nie odwiedził wdowy. Oczywiście przestał ją uważać za kuzynkę.
A teraz w jaki dziwny sposób on, Józef, znalazł się w majątku pana Zygmunta Turzyńskiego, jako wakacyjny nauczyciel synów jego rządcy. Oto wuj Wodnicki, ożeniony z cioteczną siostrą ojca, wuj, który prawie nigdy nie odwiedzał ich w Warszawie, niewiadomo z jakiego powodu, przed dziesięcioma dniami złożył im wizytę, rozmawiał bardzo życzliwie i dowiedziawszy się, że Józef ukończył gimnazjum, zapropo-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.