Byli o kilka kroków od towarzystwa, gdy ustrojony w czeczunczę Staś Turzyński zawołał:
— Gościa nam pan prowadzi? Witamy, jeżeli pański znajomy!
Łoski wykonał okrągły ruch lewą ręką, prawą uchylił słomianego kapelusza i rzekł:
— Pan Józef Trawiński, mój niegdyś uczeń, a obecnie przyjaciel.
Józef niezręcznie ukłonił się, stropiony bliskością panienek, z których najstarsza nie miała więcej nad rok szesnasty.
— Siostrzeniec pana Wodnickiego — ciągnął prezentację Łoski.
— Wodnicki to nasz rządca — wtrącił młody Turzyński do blondyna w szarym garniturze.
— I przyjaciel papy, dodaj, Stasiu! — odezwała się nagle zarumieniona panienka w białej sukience.
— Już on się nie zmieni, kochana panno Zofjo! — rzekł z melancholijnym uśmiechem Łoski.
Jeszcze nie dokończył frazesu, kiedy panna Zofja wysunęła się naprzód, podała rękę Józefowi i mocno ściskając go, rzekła:
— Jestem Zofja Turzyńska. Zdaje mi się, że trochę lubi mnie ciocia pańska, pani Wodnicka.
Ale nie wytrwała w bohaterskim wysiłku: głos jej się załamał i cofnęła się zawstydzona.
— Paulina Klęska — wyśpiewała cudnym głosem panienka w czerwonej sukni, jeszcze energiczniej ściskając za rękę Trawińskiego.
Panienka blado-niebieskiej barwy chciała zrobić to samo; lecz zabrakło jej odwagi, więc tylko pięknie dygnęła.
— Dymitr Aleksiejewicz Permskij — rzekł basem tęgi młodzian w jedwabnym kitlu, i dodał: — Moskal, ale człowiek dobry.
— Andrzej Turzyński — zaprezentował się blondynek w szarym garniturze.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.