— Z Suchych Stawów — wtrącił Staś Turzyński. — A ja jestem Turzyński z Klejnotu, brat tej oto panienki! — dodał, wskazując za siebie wielkim palcem.
— Jesteś zawsze niemożliwy, a dziś bardziej niż kiedykolwiek! — westchnęła panna Zofja.
Na Trawińskim młody panicz zrobił przykre wrażenie, ale jego siostra, choć zaledwie przystojna, podobała mu się tak, że nawet do źle wychowanego brata usiłował nabrać sympatji.
Do Józefa zbliżył się drugi młodzieniec w szarym garniturze, szatyn, z kijem w ręku, i wymruczał jakieś niezrozumiałe nazwisko.
— Jeszcze tylko brakuje księdza proboszcza, a jużbyśmy się wszyscy znali — rzekł Permski.
— Właśnie wychodzi od gajowego — odpowiedziała panna Klęska.
— Ściśle rzeczy biorąc — wtrącił Łoski — rzekomy proboszcz jest dopiero klerykiem. To, możeś słyszał, Józiu, Antoni Podolak, który z trzeciego kursu filologji wstąpił do seminarjum duchownego.
— Na szczęście tylko katolickiego — dodał Permski — i dlatego wdajemy się z nim.
Tymczasem od ogniska zbliżyła się młoda osoba w płóciennej sukni, z włosami popielatemi i fiołkowemi oczyma. Łoski przedstawił jej Józefa, jako przyszłego medyka, a do chłopca rzekł półgłosem:
— Panna Krystyna Sobolewska, doskonała koleżanka i działaczka!...
Panna Krystyna podała Józefowi malutką rękę i śmiejąc się, rzekła:
— Wstępuje pan na medycynę? Bardzo dobrze pan robi!... Wiele rzeczy poprawi się u nas, gdy kraj będzie posiadał dzielnych lekarzy, nauczycieli i księży.
— I niemniej dzielnych adwokatów, inżynierów, poetów, malarzy, rolników, rzemieślników et caetera! — wtrącił Ło-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.