i Walka — rzekł Permski. — Oni długo pamiętają, nawet uderzenie szpicrózgą dla zabawy, w roku pozaprzeszłym.
— To przecież nie Antek dostał, tylko Walek — odparł Staś i odwróciwszy się, zaczął cicho gwizdać.
Permski zbliżył się do Łoskiego.
— Takim sposobem, widzi pan profesor, gromadzi się smolne drzewo na wielki pożar! — szepnął.
— Gdzież znowu!... To przecie wszystko żarty!...
— To i ogień będzie na żarty.
— Walenty... Antosiu... przynieście z łaski swej kosze — rzekła panna Krystyna.
Po upływie kilku minut nadeszli z koszami furmani. Antek, chłopak rumiany i wesoły, w siwej ułance z amarantowemi klapami, niósł artykuły spożywcze; Walenty, w granatowej liberji ze srebrnemi guzikami, dźwigał talerze i szklanki. Był to człowiek blisko trzydziestoletni z ponuremi oczyma. Trawińskiemu zdawało się, że w jego fizjognomji dostrzega niejakie podobieństwo do Stasia Turzyńskiego.
— Nie oddalajcie się! — rozkazał Turzyński furmanom. — Będziecie potrzebni.
— I przekąsicie z nami — dodała panna Krystyna.
Na pełnej twarzy Antka zajaśniał dobry uśmiech, lecz Walenty, mijając Permskiego, mruknął:
— Ja nie pies, żeby po kim ogryzać kości.
— Z tego także będzie ogień! — szepnął Permski do Łoskiego.
— Tylko nie przykładajcie waszych zapałek, to nie będzie! — odszepnął Łoski.
— Moi drodzy — mówiła do furmanów panna Krystyna — przynieście tu samowar, tylko ostrożnie! A najpierwej ty, Antku, dolej wody, boś zgrabniejszy.
— Dobrze, proszę panienki! — ochoczo odpowiedział Antek.
— Do kobiety ja byłbym zgrabniejszy, a do samowara
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.