— Najzupełniej.
— Brawo!...
— A jeżeli kto nic nie chce i niczego nie pragnie? — zapytał Staś.
— Ale pan profesor zacznie pierwszy, ażebyśmy wiedzieli, w jaki sposób odpowiadać — odezwała się panna Zofja.
— I nabrali odwagi — wybełkotał Pomorski, co wśród obecnych zrobiło wrażenie.
— Owszem, mogę zacząć, choć z pewnością są tu odważniejsi ode mnie — odpowiedział Łoski.
— Pan Permski musi być strasznie odważny — szepnęła panienka w blado-niebieskiej sukience.
— No, może i wśród nas znaleźliby się nie tchórze — odparł młody Turzyński. — Choć, jeżeli idzie o odwagę w spowiadaniu się, ustępuję miejsca innym.
— Przedewszystkiem proszę państwa, ażebyście usiedli — rzekł Łoski.
— A położyć się można? — zapytał Staś.
— Jeżeli uważasz za stosowne...
Staś zarumienił się; chcąc jednak pokazać, że niewiele robi sobie z upomnień nauczyciela, wyciągnął się pod drzewem i oparł głowę na lewej ręce. Panienki usiadły przy sobie, tworząc niby kwiat, złożony z trzech różnych płatków: ponsowego, białego i niebieskawego. Permski podwinął nogi jak Turek, Pomorski położył brodę na własnych kolanach, Trawiński zajął miejsce obok Łoskiego, kleryk usiadł w pozycji klęczącej, a panna Krystyna i Andrzej Turzyński, oparty na kiju, stali. Nad ich głowami unosiły się zielone gałęzie drzew, ruchem jakby błogosławiącym.
— Słuchamy pana profesora — odezwała się panna Zofja.
— Przepraszam — wtrąciła panna Krystyna, zniżonym głosem. — Czy nie byłoby ciekawe zaprosić do naszego towarzystwa Antka i Walka i posłuchać, czem każdy z nich pragnąłby zostać w przyszłości i co chciałby zrobić dla kraju?
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.