— To rozumie się samo przez się.
— Stasiu, masz głos — rzekł Łoski. — Czego pragniesz dla siebie?
— Jak najprędzej wyjść ze sztuby. Potem wyjechać na kursa agronomji, a później — sam jeszcze nie wiem.
— A narodowi czego życzysz?
— Za pozwoleniem. Naprzód życzę memu ojcu, ażeby skończył z Turzycami jak najprędzej, a siostrze, ażeby dobrze wyszła zamąż.
— Ale narodowi?...
— Jak my będziemy mieli, to i naród będzie miał. Rzecz prosta! — odpowiedział młody Turzyński.
Łoski, milcząc, podniósł brwi. Permski odparł:
— Jeszcze niewiadomo, co naród będzie miał od was!
— Przecież dobrobyt narodu składa się z dobrobytów jednostek. Ileż ja to razy słyszałem? — odpowiedział niecierpliwie młody Turzyński.
— Prosimy pana Andrzeja — rzekł Łoski.
— Ja myślę to samo, co Staś. Dlatego chciałbym dobrze gospodarować, spłacić długi, obciążające nasz majątek...
— Pan Pomorski...
— Ja?... ja? — odparł młody człowiek z niewyraźną wymową. — Ja będę zupełnie szczery, choć może powiem głupstwo wielkie, wielkie... Ja chciałbym wybudować taką maszynę z motorem parowym, czy elektrycznym, jeszcze tego nie wiem, maszynę, która... Tylko nie śmiejcie się państwo... Któraby mogła jeździć po ziemi jak wóz, pływać po wodzie i pod wodą jak ryba, i latać po powietrzu jak orzeł.
— Fiu! — gwizdnął Permski. — A narodowi co?
— Dziesięć... dziesięć tysięcy takich maszyn z odpowiednią liczbą armat — wystękał Pomorski, spocił się i znowu oparł brodę na własnych kolanach.
— A do katorgi nie łaska, panie Zyziu, a? — zapytał, śmiejąc się, Permski.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.