widmo kapelusza i z otwartemi ustami przypatrywał się nadchodzącym.
— Okropność! — szepnęła Krystyna. — Jak on wygląda...
— Niewiele zyskał na umiejętności czytania — odparł tym samym tonem Łoski. — Ty jesteś Szczepanek Stopa? — zwrócił się do chłopca.
— Ja — nie bez wahania odpowiedział zapytany.
— Umiesz czytać?
Milczenie.
— No, śmiało odpowiadaj: kto cię nauczył czytać?
— Państwo z pałacu? — odpowiedział chłopak bojaźliwie.
— Z pałacu, z Klejnotu. Więc umiesz czytać? — nalegał Łoski.
— Przecie pan widzi, że nie mam nijakiej książki — odpowiedział chłopak proszącym tonem. — Pilnuję świń, jak się należy.
— Coto znaczy? — szepnęła panna Krystyna do Łoskiego. A głośno rzekła:
— Boisz się nas, czy co? My twoi przyjaciele, przyszliśmy cię poznać, a może i dopomóc.
— Na miłość boską! — rzekł po francuski Łoski — niech pani nie wdaje się w żadne obietnice. Trzebaż mieć trochę sumienia.
Ale panna Krystyna pobiegła do chłopca, pochwyciła jego niemytą rękę i mówiła z naleganiem:
— Powiedzże nam, co czytasz? coś czytał? co ci się najlepiej podobało?
Szczepankowi rozjaśniła się twarz. Pocałował Krystynę w rękę i już śmielej odparł:
— Co ja tam czytałem? Pana Kaczkowskiego: „Bracia ślubni“ i „Anuncjatę,“ pana Korzeniowskiego: „Garbaty,“ pana Kraszewskiego, pana Mickiewicza...
— A Mickiewicza co czytałeś?
— „Pana Tadeusza,“ pana „Konrada Wallenroda.“
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.