Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

młodego Turzyńskiego, miałby z pewnością awanturę. Ale nie! On wobec mężczyzny zachowałby się taktownie (co za nikczemność!); natomiast obraził panienkę słabą, delikatną, łagodną jak anioł (tak przynajmniej twierdzi o niej Łoski) i szlachetną, która jednym wyrazem nietylko przekreśliła winę ojca, ale zapewniła karjerę Szczepankowi.
I zacóż to wyrządził on Zosi krzywdę? Czy obraziła go kiedy? Czy nie okazywała mu życzliwości? Oto czuł niechęć do niej, że była córką swojego ojca i siostrą swego brata, a jeszcze bardziej za to, że, przyjechawszy do Kamienia, powitała dosyć obojętnie jego, pana Trawińskiego, który już skończył gimnazjum i myślał o wstąpieniu na uniwersytet!
I oto jaka wytworzyła się sytuacja. Ponieważ w tej chwili zastępuje swoich wujostwa, więc powinien być uprzejmy dla panny Turzyńskiej, a przynajmniej zbliżyć się do niej i rozmawiać. Ale co będzie, jeżeli teraz panna Turzyńska zechce wywzajemnić mu się niegrzecznością?... Chyba życie sobie odbierze, czy co?
Józef odczuł, że jego skrucha już przekroczyła granice rozsądku. Śmierć za to, że okazał brak taktu!... W każdym razie wypada zbliżyć się w jakiś sposób do Zosi, ale w jaki? Łoski niezawodnie umiałby rozwikłać tę przykrą sprawę, ale Józef za nic nie przyznałby się wobec niego, że obraził pannę Zofję bez powodu.
W tej chwili z poza krzaków ukazała się łączka, na której kilka małych pastuszek, wziąwszy się za ręce, tańcowały wkoło. Z tego miejsca doskonale było widać ich rozwiane spódniczyny, fartuchy i chustki, podniesione głowy i wyraz upojenia radosnego na twarzach.
— Jakie to ładne! prawda, panie? — nagle odezwała się Zosia do Trawińskiego.
Chłopca ognie oblały. Przez chwilę nie mógł słówka wymówić, szybko jednak zbliżył się do Zosi i po dłuższej pauzie odpowiedział: