— Ciekawym?
— Tylko niech się pan nie śmieje, bo to będzie straszna wróżba. Jeżeli robaczek świętojański pokaże się przed nami, to się spełni, o czem myślę, a jeżeli nie...
A teraz niech pan uważa. Pytam: czy dusze ludzkie żyją po śmierci? czy widzą nas i kochają?... Prawda, jakie to okropne pytanie i co mi do głowy przychodzi? Ale tak nieraz tęsknię za mamusią! — mówiła cicho i niepewnym głosem. — Niechże pan prędko liczy do dziesięciu! — dodała, chwytając go za rękę.
— Raz... dwa... trzy...
— Ma pan! Jest — i jeszcze jaki piękny!... A oto drugi! — zawołała, wskazując na dwa robaczki świętojańskie, z których jeden jakby zapłonął w powietrzu, a drugi przyleciał w ich stronę z pomiędzy dębów.
— A pan nie chce jakiej wróżby?
— Owszem, zapytam: czy będzie Polska?
— Przecie Polska jest...
— Ale czy będzie szczęśliwa?
— Dobrze. A teraz liczmy, raz... dwa... trzy...
— Pani zbyt wolno liczy, przedłuża pani...
— Ma pan! jeden, drugi, trzeci. O duszy to czasem wątpię, ale o Polsce nigdy. Boże, jakam ja dziś szczęśliwa! Pewnie spotka nas w drodze jaki wypadek.
— O czem, moi państwo, tak rozprawiacie? — zapytała, zbliżając się do nich, panna Sobolewska.
— Wróżymy — odpowiedział Józef.
— Wróżcie, byle o takich rzeczach, które mogą się spełnić.
— To nie byłoby ciekawe — odpowiedziała Zosia.
— Przeciwnie — odezwał się Łoski. — Wróżcie państwo rzeczy najmniej prawdopodobne, byle się spełniły.
— My też tak robimy — rzekł Józef.
Od strony pastwiska odezwał się głos fujarki, wygrywającej jakąś smutną melodję.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.