— Jeszcze tylko tego brakowało — roześmiał się Łoski — ażeby dzisiejszy wieczór zakończył się jak bajka! Ogromnie lubię tę piosenkę.
— Melodja, choć smutna, jest ładna: przypomina zawodzenia wiatru jesiennego — rzekła panna Krystyna.
Zosia słuchała z półotwartemi ustami.
— A znacie państwo słowa? — zapytał Łoski. — Słuchajcie...
Poczekał, aż się zacznie nowa zwrotka, i w takt fujarki zaczął nucić fałszywym tenorkiem:
— „Jadę ja, jadę, na wojnę jadę, pomijam twoje wrota... Wyjdzijże do mnie, dziewczyno moja, bom bez ciebie sierota...“
— Wcale nie wyszukana poezja — wtrąciła panna Krystyna.
Fujarka zaśpiewała znowu, a z nią Łoski:
— „Jadę ja, jadę, na wojnę jadę, omijam twoje śliwy... Spojrzyj choć na mnie, dziewczyno moja, bom przez cię nieszczęśliwy...“
Co? — zapytał Łoski. — Jakie to proste i rzewne.
— Czy i pan tak myśli? — spytała Zosia, zwracając na Józefa wielkie oczy, pełne łez.
— No, moi państwo, żegnajmy się i jedźmy — wtrąciła panna Krystyna stanowczym głosem. — Dosyć letnich snów.
Z pomiędzy drzew przybiegli Staś i Kazio Wodniccy, powozik stanął. Poczęto się żegnać.
— Przyjedzie pan do Klejnotu? — zapytała półgłosem Zosia, podając rękę Józefowi.
— Chybabym nie żył — odpowiedział tym samym tonem.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.