razie mógłbym pojechać z wizytą do państwa Turzyńskich? Czy nie narobiłbym kłopotu wujowi Wodnickiemu, a nawet czy nie postawiłbym w fałszywej pozycji poczciwego Łoskiego? Najlepiej niech sąd rozstrzygnie, kto ma być spadkobiercą. My zaś możemy przyłączyć się do sprawy, nie jako wrogowie pana Nieznanego, ale jako... dalecy krewni Turzyńskich.“
Rozmyślając tak, Józef czuł, że jego rozumowaniom brakuje podstawy. Kto wie, czy w tego rodzaju procesie nie trzeba stanowczo popierać jedną albo drugą stronę? A więc którą? Czy ojca Zosi, czy też człowieka, który natychmiast chce wypłacić piętnaście tysięcy rubli i zabezpieczyć starość matki?
Józef zarumienił się ze wstydu przed samym sobą.
„Co się ze mną stało? Co się ze mną dzieje?“ — zapytywał; a tak był pogrążony w zadumie, że nie słyszał turkotu na dziedzińcu. Dopiero po chwili zbudził go tupot nóg na schodach i głos dziewczyny posługującej:
— Proszę pana, jakiś pan przyjechał.
— Do mnie?
— A tak, pyta się o pana Trawińskiego.
„Zapewne Łoski! — pomyślał. Zbiegł na dół i na ganku zobaczył plecy wysokiego mężczyzny w popielatym garniturze. — Nie Łoski, więc chyba adwokat?“ — Nagle mężczyzna odwrócił się. Był to Permski.
— Nu, pan Trawiński coś zapomina o nas i nie jest zbyt grzeczny! — zawołał. — Siłą trzeba go sprowadzać do Klejnotu, dokąd inni jechaliby z rozkoszą, a może i zapłaciliby, gdyby ich tam zaproszono.
Zmieszany Józef milczał. Podał gościowi rękę, a ten prawił dalej wesoło:
— A swoją drogą dobrze zrobiliście, nie śpiesząc z uszanowaniem. Jaśnie panowie wyżej cenią takich, którzy umieją się podrożyć.
— Ja nie drożę się, ja tylko nie śmiałem — odparł Józef.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.