dego rewolucjonisty, a my tymczasem... do świń z pierwszą wizytą.
Obaj z Józefem ucałowali rękę gospodyni domu i wyszli przez dziedziniec za bramę, gdzie stała bryczka, powożona przez Walentego.
— Widzicie, jakie mam łaski u dziedzica — rzekł Permski. — Kiedy wyjeżdżam, daje mi swego najlepszego stangreta.
Zwykle ponury Walenty uśmiechnął się i dość poufale kiwnął głową Permskiemu; Józefa zaś powitał, dotykając palcami daszka liberyjnej czapki.
— Daleko stąd do pastucha? — zapytał Permski Walentego.
— Będzie ze dwa pacierze — odparł stangret.
— I znowu stary nałóg! Twoja ciotka, kolego Trawiński, choć już trochę zrewoltowana, jednak boi się robić naprzekór dziedzicowi, a zaś Walek mierzy drogę pacierzami, choć dawno sprzedał djabłu duszę. Może nieprawda? — mówił wesoło Permski.
— Coś widzi mi się, że tak! — odparł Walenty. — Ale kiedy nie można inaczej...
— Idźmy piechotą do świń, a ty, Walek, jedź z nami. — Czytaliście, kolego, powieść Flauberta: „Salambo“? Jest tam taki obrazek. Zbuntowawsze się wojska najemne wysłały delegatów do Hamilkara, naczelnika rządu kartagińskiego. Najgenjalniejszym z delegatów był niejaki Grek, eks-niewolnik Hamilkara. Władca Kartagińców spostrzegł go i siedząc na fotelu, niby mimowolnie upuścił pierścień z palca. I wiesz, co się stało? W zbuntowanym delegacie greckim ocknął się niewolnik: przykląkł on, podniósł pierścień i uniżenie podał swojemu niegdyś panu. Tak i u was wszystkich: dużo gadacie o wolności, ale w sercach jeszcze jesteście niewolnikami księdzów i szlachciców.
— To jest prawda! — odezwał się z kozła Walenty. — Nie-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.