raz myśli sobie człowiek: zwaliłbym jaśnie pana biczyskiem przez łeb, aż ha! Ale niech się pan pokaże, to ręka sama leci do czapki, zamiast do bata.
— Ten już zaczyna mieć rozum, co? — uśmiechnął się Permski, wskazując głową na Walka. — Budzenie się ducha rewolucyjnego w umyśle ludzkim przypomina wschód słońca w górach. Już wierzchołki jaśnieją światłem, a w dolinach jeszcze noc. Tak i u nas. Już w głowach gotują się przemiany, aż huczy, ale w sercach jeszcze służalstwo. Jeszcze ręka biegnie do czapki, zamiast do pochodni i noża...
Józefowi zrobiło się chłodno. „Nóż i pochodnia przeciw pannie Zofji!“ — pomyślał, ale milczał oszołomiony. Nigdy jeszcze nie wygłoszono przy nim tylu nowych i groźnych poglądów.
Zwolna minęli łan pszenicy i dostali się między krzaki, na łąkę. Po kilkakrotnem zawołaniu Józefa ukazał się Szczepanek, w tym samym łachmanie szyneli i tym samym kapeluszu, z którego tym razem nawet dno wyleciało.
— Fiu! — gwizdnął Permski — podoba mi się ten bradiaga.
Szczepanek zdjął resztkę kapelusza i z nieśmiałą ciekawością patrzył na nadchodzących.
Wtem — poznał Józefa, przypadł do niego i chciał pocałować w rękę. Trawiński uścisnął go i odwróciwszy się do Permskiego, rzekł:
— Oto Szczepanek, który czytał Pana Tadeusza i „pana“ Wallenroda, ale najbardziej zagustował w „panu“ de Monte Christo.
— Dzień dobry! — rzekł Permski. — Umiesz czytać?
— Jużci trochę umiem — odpowiedział Szczepan.
— A pisać?
— Trochę, ale niebardzo. Albo to człowiek ma na czem pisać?
— Daj-no Walek tę broszurkę — zwrócił się Permski do
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.