— Cicho! — mówił zniżonym głosem Łoski. — Będziemy go krytykować, ale nie w tem miejscu...
Józef drgnął.
„Dlaczego nie w tem miejscu?“ — pomyślał.
— Przed stoma laty — ciągnął Łoski — stał tutaj domek, w którym, jak ci powiedziałem, mieszkał chwilowo Kościuszko.
— Tu? — spytał Józef.
— Właśnie zaczynało się powstanie... Nam już dziś trudno nawet odgadnąć, ile ten człowiek przeżył tutaj i przemyślał.
— Tu?...
— Słyszysz ten szmer?... To tylko drzewa. Ale ja, ile razy to słyszę, nigdy nie mogę oprzeć się złudzeniu, że tak rozmawiają szeptem ci nieliczni, którzy go wówczas otaczali i razem z nim...
Józef zdjął kapelusz.
— Później — mówił Łoski — domek spalił się i przez kilkanaście czy więcej lat stała ruina. A potem jeden z Turzyńskich, bodaj czy nie Jan, za radą proboszcza rozebrał gruzy i z ich cegieł wybudował kaplicę. Widzisz, z powodu takich oto i tym podobnych okoliczności, ja, choć nie jestem ani szlachcic, ani zbyt gorliwy katolik, nie śpieszę się z rzucaniem kamieni na szlachtę i na księży. To przecież nasi...
Niesłychane uczucie ogarnęło Józefa. Zdawało mu się, że w tej kapliczce spoczywają tragiczne losy całego narodu i że w jego sercu jakiś pedantyczny głos, niby rozsądku, usiłuje zagłuszyć echa wspomnień przebolesnych. Stracił panowanie nad sobą. Nie wiedząc, co robi, objął rękoma za szyję Łoskiego, oparł mu głowę na ramieniu i ciężko zapłakał.
— Przepraszam!... Niech pan nie uważa mnie za dzieciaka... Cóż za głupi sentymentalizm... O, jak mnie boli w piersiach! — mówił, śmiejąc się i łkając.
Łoski szepnął mu do ucha:
— Widzisz, to tak robi się człowiekowi, kiedy odczuje Boga, albo ojczyznę.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.