Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstały, nawet rano. Ale panna Róża jest czegoś smutna, panna Paulina chciała grać na fortepianie, ale potem rozmyśliła się, a panna Krystyna pisze listy. Żeby choć do narzeczonego! — westchnęła Katarzyna. — Ale jej nie do narzeczeństwa.
— O widzisz — rzekł Łoski do Józefa, kiedy służąca opuściła pokój. — To tak, jakbyśmy w Klejnocie drukowali „Kurjera“. Każdego ranka wiemy o wszystkiem, co się stało.
Pijąc kawę w pięknej porcelanowej filiżance i jedząc bułkę z masłem, Józef rozmyślał, czy Łoski jest bałamut, czy tylko ma wyjątkowe szczęście do kobiet. Bukiecik niezapominajek zranił mu serce jak zatruta strzała; mimo to Józef uznał, że Zosia ma prawo kochać, kogo jej się podoba, a więc i Łoskiego, i że on, Józef, ma obowiązek poświęcić wszystko dla szczęścia Zosi, a więc i — swatać ją z Łoskim, jeżeli taka będzie jej wola.
Stopniowo żal jego do przyjaciela zmniejszał się, zazdrość gasła. Natomiast nie mógł pohamować oburzenia, widząc, jak obojętnie zachowuje się Łoski wobec bukieciku. Możnaby nawet powiedzieć, że nietylko na niego nie patrzył, lecz wcale o nim zapomniał, co było oczywistem bluźnierstwem wobec Zosi. Więc, ażeby wynagrodzić panience choć w części brak hołdów ze strony człowieka, któremu oddała serce, Józef, korzystając, że Łoski znowu pogrążył się w czytaniu, zaczął niby wyglądać przez okno, nieznacznie wyjął z bukieciku jedną niezapominajkę i — na wieczne czasy — schował ją do portmonetki między drobne.
Nagle profesor uderzył się w czoło.
— Gapia uciąłem! — zawołał. — Czytam sobie, jakgdybym nie miał nic do zrobienia. Przecie ty wcale nie znasz pałacu, ani parku. Poczekaj, obejrzymy teraz pałac.
— Czy to jest coś osobliwego? — zapytał Józef.
— Jużci nie jest to ani Wilanów, ani Łazienki — odparł jakby zakłopotany Łoski — ale zawsze warto obejrzyć, choćby