ażeby kiedy, jeżeli będą mieli czas i ochotę, wstąpili do jego oficyny.
— Znajdzie się tam jaka lampeczka, a może i pierniczek — dodał.
Kiedy młodzieńcy zbiegli ze schodów i wyszli na dziedziniec, znowu pusty, na którym znowu słychać było tylko szmer fontanny, Józef głęboko odetchnął i zawołał:
— Bójcie się Boga, panie Feliksie, przecież ja podobnego faceta jeszcze w życiu nie napotkałem.
— A widzisz?... To jest stary sługa u starego rodu.
— Czemże on był? Coto za rodzaj specjalisty?
— Z pochodzenia — mówił Łoski — jest to syn jakiegoś szlachetki, który wychował się przy dworze Jana Turzyńskiego, dziada obecnego dziedzica. Jeździł z nim zagranicę, gospodarował, zajmował się końmi, bibljoteką, a że był ciekawy do książki, więc, jak mogłeś zauważyć, nawet wykształcił się i umie więcej, aniżeli przeciętny oficjalista. Dziś jest trochę rezydentem i marszałkiem dworu. Zdaje mi się też, że u pana Zygmunta musi mieć na procencie kilka tysięcy rubli, może więcej.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.