Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Łoski nie odpowiedział, lecz spojrzał na Józefa w taki sposób, że chłopak zarumienił się i mruknął:
— No... jużci... wypada!... Na czyim wózku jedziesz, tego piosenkę śpiewaj.
— Nie poznaję cię, Józiu — surowo odezwał się Łoski. — Już zapominasz o obowiązku najprostszej grzeczności?
Józef zmieszał się jeszcze mocniej, ponieważ w tej chwili przypomniał sobie, że przecież będzie witał Zosię.
— Przepraszam pana! — zawołał. — Istotnie, trzeba być chamem, ażeby wahać się z powitaniem ludzi, u których jest się z wizytą.
— I którzy bardzo cię wyróżniają! — dodał udobruchany Łoski.
Około wpół do pierwszej z lewej strony kolumnady ukazała się pani Komorowska, a obok niej stanęło kilka dziewcząt, wyglądających na pokojówki. W chwilę później, po prawej stronie kolumnady, uszykowała się w bardzo rozmaitej liberji męska służba, której przekładał coś pan Radcewicz, ubrany w ciemno-granatową czamarkę, niebardzo odpowiadającą jego faworytom. Potem z bramy parkowej wyszli: Andrzej Turzyński i Zygmunt Pomorski, obaj z wędkami, i skierowali się ku pałacowi.
O pierwszej Józef spostrzegł na dziedzińcu trzy panny: Różę Turzyńską w sukience blado-niebieskiej, jak wówczas w lesie, Krystynę Sobolewską w szarym kostjumie i Paulinę Klęską w sukience kremowej, ładnie skrojonej. Panienki były w słomianych kapeluszach, Krystyna z głową odkrytą, pod parasolką. Wszystkie trzy kiwnęły głową naprzód pani Komorowskiej, potem Radcewiczowi i wziąwszy się pod ręce, zaczęły w jednym szeregu spacerować dokoła sadzawki. W kilka minut później zobaczył kleryka, Antoniego Podolaka, który, ze spuszczoną głową, zamyślony, chciał również przejść się po dziedzińcu; spostrzegłszy jednak panienki, ukłonił im się zda-