— To chyba idźmy do pana Turzyńskiego — odezwał się Łoski.
— Co się tu dzieje! — szepnął Józef.
Łoski wziął Józefa pod rękę i zbliżył się z nim do starego służącego, mówiąc:
— Mój Kajetanie, zameldujcie nas panu sędziemu.
— Jaśnie pan kazał prosić do małego saloniku — odpowiedział szpakowaty lokaj, kłaniając się.
Weszli. Józef, zakłopotany, bezmyślnie patrzył na sprzęty i obrazy, Łoski mówił półgłosem:
— Pamiętaj, że sędzia jest dla ciebie dobrze nastrojony. A ze sposobu, w jaki spojrzała na ciebie pani Dorohuska, wnoszę, że musiano o tobie rozmawiać.
Z drugiego pokoju wyszedł pan Turzyński, ubrany w jedwabną marynarkę i lakierowane pantofelki. Widocznie wstał od toalety. Serdecznie uścisnął za rękę Łoskiego i zwróciwszy się do Józefa, rzekł:
— Witam gościa podwójnie miłego, bo naprzód pan Wodnicki daje mi dowody szczerej życzliwości, a powtóre świętej pamięci doktór Trawiński przez długi czas opiekował się zdrowiem mego nieszczęśliwego brata. Siadajcież, panowie.
Obaj młodzieńcy ukłonili się i usiedli: Józef na krawędzi krzesła, obitego zielonym aksamitem. Turzyński umieścił się obok stołu i patrząc na Józefa, mówił:
— Tak!... znać kroplę krwi Turzyńskich... Możesz sobie wyobrazić, jakich doznałem uczuć, dowiedziawszy się, że mój nieszczęśliwy brat był waszym dłużnikiem i to oddawna! Jakże matka?... dobrze się miewa?...
— Bardzo dobrze... dziękuję za łaskawą pamięć — odparł Józef zduszonym głosem.
— Majątku ojciec nie musiał zostawić? Był to lekarz w całem znaczeniu bezinteresowny.
— Trochę zostawił.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.