baczył i nie zapytał, skąd idzie, z kim spacerował przed chwilą... Więc uciekł do parku i zaczął błądzić po najbardziej zapuszczonych ulicach. Gdy zaś spostrzegł, że już teraz nikt nie może zaskoczyć go pytaniem niedyskretnem, uczuł wielki spokój. Dosłownie: wielki spokój, który zaczynał się w jego sercu, ogarniał cały park, cały horyzont, i sięgał aż do obłoków białych i różowawych.
„A jednak ja jej czegoś nie powiedziałem! — pomyślał. — Co to ja miałem powiedzieć?... Czybym tracił pamięć?...
Teraz uczuł niby drobne ukłucie, gdzieś pod gardłem. Mały ten ból szybko zwiększał się, ścisnął mu płuca, a potem wypełnił je jakimś niezmiernym ciężarem. Chwilami zdawało się, że nie może oddychać...
„Cóżto za głupstwo? — pomyślał. — Czyżbym miał być zakochany? Ja... zakochany... w panience bynajmniej nie pięknej? Ależ to, czego doświadczam, wygląda chyba na astmę, nie na miłość!“
Pomimo tej uwagi wewnętrzny ciężar nie ustępował. Owszem, szybko zaczął się rozrastać, ogarnął całą jego istotę, cały park i znowu sięgnął aż do obłoków, które w tej chwili miały ton przyćmionego srebra.
— Muszę się z nią rozmówić! — rzekł do siebie, nie wiedząc, o czem właściwie ma rozmawiać.
Wtem usłyszał wołanie:
— Józiu!... Trawiński!... Hop! hop!... A odezwij się!...
Wołał go Staś. Józef poszedł za głosem i niebawem znalazł się w towarzystwie Stasia, Andrzeja Turzyńskiego i Pomorskiego, którzy szukali go, ażeby razem strzelać do celu. Strzelnica była w parku, zbudowana pod starym murem. Chłopcy zawiesili cel i zaczęli strzelać z pistoletów: Staś nieporządnie, Andrzej jako tako, Pomorski prześlicznie. Kiedy przyszła kolej na Józefa, strzelił pięć razy zkolei, lecz ani razu nie trafił: kule latały niewiadomo dokąd. Józefowi ze wstydu krew
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.