Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżto za konszachty prowadzisz z Zosią?
— Opowiada mi o rozmaitych dziwactwach swojej ciotki. Zwyczajnie pensjonarskie sekrety!
— Nie wpakujże się w jaką awanturę — rzekł Łoski. Pożegnał się z nim i poszedł na gawędkę do Radcewicza, który chętnie przypominał dzieje rodu Turzyńskich. Znał je zaś nietylko z ust dawniejszych oficjalistów i dworzan, ale także ze starych dokumentów, które dzisiaj tylko on odczytywał. Ani pan sędzia, ani tembardziej Staś, nie mieli czasu na zajmowanie się tak odległemi rzeczami.
Józef udał się do swego pokoju i, z nudów, zaczął przeglądać jakiś rocznik „Gazety Warszawskiej,“ którą Łoski przyniósł sobie z bibljoteki. Około dziewiątej wieczór, gdy skończył pić herbatę, otworzyły się drzwi i stanął w nich wysoki, barczysty, z płowemi wąsami Wodnicki.
— Jak się masz, chłopcze? — zawołał przybysz. — Cóż, bawisz się dobrze? Ja myślę!... A do domu, do Kamienia, nie śpiesz, bo chłopcy jeszcze chcą odpocząć, choćby przez tydzień... Jest kto w tamtym pokoju? — dodał ciszej.
— Niema nikogo. Niechże wuj siądzie z łaski swojej — mówił Józef, całując się z gościem.
Wodnicki wyjrzał przez okno, popatrzył na drzwi wchodowe i rzucając czapkę na łóżko, syknął:
— Psiakrew, baba!... Ta Dorohuska.
Lecz nagle zasłonił ręką usta i znowu obejrzał się dokoła niespokojnie.
— Tu niema nikogo, nikt nie podsłuchuje — rzekł Józef, nieco zdziwiony zachowaniem się Wodnickiego.
Gość usiadł ciężko na krześle, oparł na kolanach ręce śniade od słońca i zaczął mówić zniżonym głosem:
— To mi dali łupnia!... Niechże ich!...
— Co się stało?
— Będzie ze sześć lat — ciągnął tym samym głosem Wodnicki — dziedzic pożyczył od nas sześć tysięcy rubli. Jest to