— Aha! — uśmiechnął się Łoski, podnosząc ręce na wysokość głowy.
— Kto takie zdania rzuca mimochodem — mówiła Dorohuska — ten zasługuje, ażeby rodzina Turzyńskich wzywała go na narady, że tak powiem wychowawcze i poufne...
— Ehe... he... he!... — chrząknął Turzyński, opierając głowę na drugiej ręce.
— Słucham panią — odezwał się Łoski — Niemały to dla mnie zaszczyt.
— Ale to, o czem będziemy mówili... nie wyjdzie poza nas troje, panie Łoski? — zapytała nieco silniejszym głosem dama.
— Nawet nie potrzebuję przyrzekać! — odpowiedział, podnosząc dwa palce prawej ręki.
— Doskonale. W takim razie zaczynam bez wstępów. Pan, który prawie ciągle obraca się między arystokracją, z pewnością musiał zwrócić uwagę na ten dziwny fakt, że w domu mego brata znalazło się w tym sezonie bardzo... bardzo... bardzo niezwykłe towarzystwo.
— E... he... he!... — odchrząknął Turzyński, opierając głowę na obu rękach i zasłaniając oczy obu dłońmi.
— Przepraszam cię, Zygmuncie — mówiła z ożywieniem dama — ale chyba nie zaprzeczysz, że panna Klęska, jak na młodą panienkę, jest zanadto... śmiała... Że Pomorski, może być znakomity technik, ale nie umie ani kłaniać się, ani siedzieć, ani jeść...
— E... he... he!... — prawie zarżał Turzyński.
— Pozwól, mój drogi! Pan Łoski, jestem pewna, nie powtórzy. Zresztą on sam z pewnością dostrzegł, że towarzystwo takiego pana Permskiego jest niebezpieczne nietylko dla twoich dzieci, ale nawet dla twojej służby... No, a niech pan przyzna, panie Łoski, że panna Sobolewska wychowuje Zosię w taki sposób, jakby chciała mieć z niej dobrą gospodynię, dobrą pielęgniarkę, dobrą pannę służącą, ale nie panienkę z towarzystwa.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.