— Jeżeli pani Dorohuska pozwoli — rzekł Łoski, uchylając kapelusza na pożegnanie.
— Pan Bóg jest mocniejszy nawet od pani Dorohuskiej — odparł stary.
— Naco tu Pan Bóg?... Tu my jesteśmy! — wtrącił młody.
— Co się dzieje!... co się dzieje! — mówił do siebie Łoski.
Na dziedzińcu, niedaleko sadzawki, zobaczył skuloną pod parasolem panią Komorowską. Była przemoknięta, rozgorączkowana i miała jakby zapadłe oczy.
— Dzieńdobry panu! — mówiła szybko, podając rękę, która drżała. — Nie widział pan Himmelblauów?
— W tej chwili spotkałem ich w sieni. Już musieli pójść na górę.
— Dzięki Bogu! Nareszcie odbiorę moje pieniądze! Nie zapłacili mi procentów i okroili dwa tysiące rubli. Słyszał pan? Poprostu pani prezesowa skonfiskowała mi dwa tysiące, a pan sędzia milczy! Tak samo zrabowała Wodnickiego, choć na dużo mniejszą sumę. On zgodził się odebrać pieniądze później, z rąk Turzyńskiego; ja wolę dzisiaj, a jutro umieszczę u lepszego wierzyciela,
— U Himmelblaua? — spytał Łoski.
— U Piotra Nie-zna-nego — szepnęła pani Komorowska.
— Czy podobna?
— Jedyny człowiek uczciwy... Tamci — banda!
I pobiegła na górę zirytowana.
Gdyby nie deszcz, który zresztą począł się zmniejszać, Łoski poszedłby do parku, aby tam pod wiekowemi drzewami przetrawić i uporządkować mnóstwo wrażeń, jakich dziś doznał. Ponieważ jednak spływająca z nieba wilgoć nie usposabiała do rozmyślań, więc przezacny nauczyciel wrócił do siebie. Na progu pokoju Trawiński powitał go okrzykiem:
— Mamusia pisała! kłania się panu. Mówi, że ma pyszny humor i wybiera się na kilka dni do swojej kuzynki, gdzieś
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.