Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miło mi przypomnieć się kuzynce, którą tak niedawno pożegnałem jako młodą dziewczynkę, a dziś witam, jako śliczną panienkę.
— E... he... he!... — zarżał sędzia Turzyński. — No, to już chyba idźmy na górę.
Tymczasem Staś, wysiadłszy z powozu, wyprawiał bajeczne gęsta w kierunku Trawińskiego, który udawał, że nic nie widzi.
Z karety wysunął się przystojny brunet z szafirowemi oczyma i czarną brodą. Kajetanowicz widocznie przypomniał go sobie, gdyż odwrócił się, wyciągnął rękę i rzekł:
— Szanowna kuzynka pozwoli przedstawić...
— Ależ mam przyjemność znać doktora Płótnickiego!
— Szanowny kuzyn — ciągnął niezmieszany hrabia — pozwoli przedstawić sobie mego przyjaciela, doktora Płótnickiego.
— Już kiedyś miałem zaszczyt być przedstawiony panu sędziemu — odezwał się niskim basem doktór. Poczem obaj panowie podali sobie ręce.
— Proszę panów na górę, do ich pokojów — rzekł Turzyński. — Za pół godziny mamy obiad.
Kiedy goście zniknęli w ogromnej sieni pałacu, Józef wziął pod rękę Łoskiego i prowadząc go w stronę oficyny, szepnął:
— Panie, widział pan? Przecież on w tym koszyku ma pończochę z drutami. Więc on robi pończochę?...
— Mój drogi, co tobie to szkodzi? — odparł Łoski. — Czy wolałbyś, ażeby zamiast robić pończochę, robił plotki?
Józef nieco obraził się, ale nie było czasu na spory. Gdy weszli do mieszkania, trzeba było przebrać się na uroczysty obiad, a więc w czarne garnitury. Do pracy tej Łoski przystąpił z wielką powagą: kilkakrotnie oczyścił smoking, z kamizelki zdmuchnął każdy pyłek, ale najwięcej czasu poświęcił zawiązywaniu krawata. Wyginał się przy tem, uśmiechał, przymrużał oczy; lecz gdy Józef spojrzał na niego uważniej,