Kajetanowicz. — Doktór wciąż trapi mnie, ażebym dla mojej służby powznosił domki. Trzeba się przekonać, jak to wygląda w rzeczywistości. Musimy tam koniecznie pojechać. Prawda, kuzynko? A nawet pojedziemy wszyscy, jak tu jesteśmy. Będziemy mieli ładny spacer. Prawda, kuzynie?
— Musimy jednak zaczekać na pogodę — wtrąciła Dorohuska.
— Prawda! prawda! — mówił hrabia. — Przecież tam spoczywa w grobach wojewoda Joachim Kajetanowicz i biskup Marcin Kajetanowicz... Doskonale znam historję trzech naszych rodów: Kajetanowiczów, Dorohuskich i Turzyńskich. O! musimy tam pojechać i to jak najprędzej.
W oczach pani Dorohuskiej błysnęła jakaś myśl; twarz jej straciła fioletowy odcień. Dama nagle wyprostowała się i rzekła stanowczym głosem:
— Owszem, pojedziemy tam! Pomysł hrabiego jest znakomity. My powinniśmy tam pojechać. Turzyńscy muszą tam pojechać i choćby tylko powierzchownie obejrzeć, co się dzieje z ich majątkiem. Bóg zesłał kuzyna — mówiła, zwracając się do Kajetanowicza. — Nie napróżno rozsunęły się chmury i słońce oświetliło cię, kiedyś tu stanął przed pałacem... To był znak, tylko nie wszyscy poznaliśmy się na nim!
Mówiła podniecona, nieledwie triumfująca. Mimo to rozmowa nie ożywiła się już do końca obiadu, który zeszedł nieprzyjemnie.
Gdy podano czarną kawę, hrabia rzekł:
— Ja kawy nie pijam i wogóle trunków; pozwolą więc państwo, że wezmę się do mojej własnej rozrywki... Karolu, przynieś koszyczek! — zwrócił się do swego lokaja.
Służący wybiegł, po paru minutach wrócił i podał koszyk, który hrabia otworzył, wydobył kłębek, druty i z wielką wprawą zaczął robić pończochę.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.