wszelkiego poziomu... Pyszałki, próżniaki, kartiożniki, Bóg z nimi! Ale już takimi idjotami być nie wolno!
Doktór spokojnie kręcił cygaro, Łoski odparł:
— To niby, waszem zdaniem, kolego Dymitrze, cała arystokracja polska składa się z idjotów?
— Kanieczno tak!... Widzieliśmy wszyscy dziś przy obiedzie...
— I to mówi kandydat na doktora filozofji! — ciągnął Łoski. — Przepraszam, ale ja nie dopuściłbym was do egzaminu z logiki.
— Ciekawość dlaczego? — odpowiedział, nie obrażając się Permski.
— Cobyście też powiedzieli, gdybym wam sformułował taki sąd: Ponieważ wół i koza, zwierzęta przeżuwające, mają rogi, więc — wszystkie przeżuwające mają rogi. A tymczasem są liczne wyjątki, gdyż wielbłąd, owca, lama także są przeżuwającemi, ale rogów nie mają.
— Tak i cóż?
— Analogja bardzo jasna — mówił Łoski. — Do zakresu pojęcia: arystokracja polska, wchodzi co najmniej kilkaset indywiduów; więc gdyby między nimi trafiło się nawet kilku idjotów, jeszcze nie można tej cechy rozciągać na wszystkich. Kolega popełniłeś gruby błąd.
— A skąd wy wiecie, że ony nie wszystkie są idjotami? — zapytał Permski. — Czyny ich pokazują, że to indywidua zdegenerowane.
Doktór z wielką uwagą przylepiał językiem odklejający się liść cygara.
— Wiem — mówił Łoski — ponieważ czytam o nich, słyszę, kilkunastu widziałem... W Galicji i Poznańskiem arystokraci bywają posłami do parlamentu, w Galicji bywają starostami, namiestnikami, ministrami, profesorami i — jakoś nieźle wywiązują się ze swych obowiązków. Wśród tych, których znałem osobiście, jako guwerner, nie spotkałem ani jed-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.