— Są niewątpliwie dziwactwa — mówił doktór — pochodzące trochę z rozpieszczonego wychowania, trochę z lekceważenia ludzi, może z jakiegoś planu... Czy ja wiem?
— A pończocha? — wtrącił Józef, znowu rumieniąc się po uszy.
— Co tobie przeszkadza ta pończocha! — zgromił go Łoski.
Doktór uśmiechnął się.
— Ta pończocha, zdaje się, że jest rezultatem zakładu. Hrabia założył się, bodaj czy nie z jakąś damą, że przez cały rok, publicznie, będzie robił pończochę. Ale o wysokości stawki nie potrafię panów objaśnić.
— Że jednak nie żartują sobie z niego, to mnie dziwi — odezwał się Łoski.
— Niechby kto spróbował! — rzekł doktór. — Kajetanowicz nieźle strzela, fechtuje się i potrafi zrobić awanturę.
Muszę dodać, że jest to człowiek dość ofiarny. Jużci nie odda żebrakowi połowy swojego płaszcza, ale skąpy nie jest, gdy chodzi o dobre cele.
— A możeby on dał z kilka rubli na naszego Antka? — rzekł, słodziutko uśmiechając się, Łoski.
— Cóżto za Antek? — spytał doktór.
— Bardzo zdolny chłopiec stajenny, który postanowił zostać nauczycielem ludowym, a nawet... lekarzem! — odpowiedział Łoski.
— Oho? — zdziwił się doktór. — Skądże te projekty?... Co on umie?
— Nie wiem — odparł Łoski — czy uwierzy mi pan, że Antek jest przygotowany do egzaminu w zakresie czterech klas. Dlatego postanowiłem wziąć go do Warszawy, gdzie, przy pomocy boskiej, może znajdę jakich łaskawych opiekunów, może nawet wyrobię mu jakieś małe stypendjum.
— Wszystko to dobre, ale kto go przygotował w granicach tych czterech klas? — pytał doktór.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.