— Nauczycielki panny Zofji Turzyńskiej, a najwięcej — panna Sobolewska.
— Panna Sobolewska? — powtórzył, zamyślając się Płótnicki. — Ten chłopak ma silną protekcję! Ale czy pan jest pewny, że on zda egzamin?
— Dziś egzamin należy do sztuk łamanych — mówił Łoski — więc pewnym nikt być nie może. Zaręczam jednak, że chłopiec ten jest wyjątkowo dobrze przygotowany.
— Hum!... hum!... — Płótnicki kręcił głową. — Może być, że znajdziemy dla niego kilka rubli. Nie przejechalibyście się panowie czółnem?
— Z największą chęcią! — zawołał Józef, patrząc na doktora roześmianemi oczyma.
W tej chwili Podolak spojrzał na Łoskiego i znacząco poruszył głową.
— Ja muszę listy pisać, więc pożegnam panów — rzekł Łoski.
— I ja! — szybko dodał kleryk, uchylając kapelusza.
Gdy obaj znikli między drzewami, doktór powoli zaczął schodzić ku rzece, mrucząc:
— Interesy... interesy duchowne!... A pan jakie ma zamiary na przyszłość? — zwrócił się nagle do Józefa. — Pan jest stypendystą Turzyńskich?
— Ja? — wykrzyknął zdumiony chłopak, uderzając się w piersi. — Ani przez jedną chwilę nie byłem stypendystą niczyim, a tem mniej państwa Turzyńskich.
— Tak słyszałem od pani Dorohuskiej. Widocznie prezesowa jest źle poinformowana. Na jakiż wydział chce pan wstąpić?
— Rozumie się, że na medycynę! — odpowiedział Józef tonem bardzo stanowczym.
Płótnicki zatrzymał się i spojrzał na Józefa jakby lekceważąco. Powoli jednak wyraz jego twarzy stał się życzliwszym;
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.