— W każdym razie bardzom ciekawy: co pana ciągnie do medycyny? — pytał doktór.
— Co?... Będę szczery. Przecie muszę coś robić, z czegoś żyć, mam zresztą matkę, która już wydaje resztę fundusiku, jaki nam został po ojcu.
— I myślisz kolega, że medycyna odrazu w pierwszym roku da ci tyle dochodu, że będziesz mógł utrzymać siebie i matkę? Miłe złudzenia! W rzeczywistości zaś co najmniej trzecia część honorarjów lekarskich przepada. Jedni wstydzą się płacić panu doktorowi, ażeby się nie obraził; inni nie mogą pojąć, ażeby taki człowiek, jak pan doktór, potrzebował pieniędzy. Inni wreszcie nie lubią płacić nikomu: szwaczkom, nauczycielom, lekarzom.
Potrzeba opiekowania się rodziną nie wpływa pomyślnie na dobrobyt lekarza. Jeden z moich kolegów, zaraz po ukończeniu uniwersytetu, musiał utrzymywać nietylko matkę, ale ojca, dwu braci, siostrę i szwagra. A ponieważ nie mógł sobie kupić nawet kożucha, więc, jeżdżąc podczas mrozów w lekkiej burce, musiał wstępować do każdej karczmy na rozgrzanie. W rezultacie rozpił się nieszczęśnik i umarł na suchoty. I prawda! Szlachta wzywała go tylko w ostateczności i płaciła mniej niż innym, gdyż biedak był źle ubrany. Takie to zdarzają się zarobki naszego brata lekarza. Siebie zaliczam do wybrańców fortuny, którzy wygrywają wielkie losy na loterji życiowej, ponieważ mam rocznie około czterech tysięcy rubli, czas do czytania i — tylko jednego pacjenta. Nie wiem, czy w kraju znajdzie się trzech do mnie podobnych. Dla kompensaty jednak zaniedbałem praktykę i prawie nie widuję klinik...
— Jednak lekarze jakoś żyją — wtrącił Józef — nawet zbierają niewielkie mająteczki. Rozmaite zaś kłopoty życiowe chyba wynagradza im wdzięczność chorych. To jest także zapłata.
— Wdzięczność? Śmiej się kolega z wdzięczności! Pod
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.