rzają się jakieś straszne postacie ludzkie, rozciągnięte na ostrych i zimnych kamieniach, przykute za ręce i nogi. Ile ich było?... nie wiem. Widziałem, jako leży jeden przy drugim, jeden na drugim, niekiedy całe warstwy na warstwach, aż gdzieś do granic horyzontu, niby fale wzburzonego jeziora.
— Przypomina mi się Dante! — szepnął Łoski.
— Nie wiem i wszystko mi jedno... Nie mogłem oczu oderwać od tych żywych trupów, widziałem ich coraz dokładniej i spostrzegłem, że ciała ich są okryte strasznemi ranami, które wyżarł mróz i ostre kamienie.
Nagle, nad tym cmentarzem, gdzie cuchnęło gnijące mięso, leci stado kruków ołowianych... Dzioby i szpony ze stali, rozpalonej do czerwoności. Potwory te rzuciły się na jedną gromadę potępieńców, aby szarpać ich poranione ciała. Jęki i wycie wzmogło się w mojem pobliżu i zdaleka, gdzie znowu ukazał się ciężki, rudawy obłok, miotający deszczem ognistym. Jego krople były gęste jak smoła, wielkie jak wiśnie, a gdy spadły, dziurawiły nietylko ciała, lecz nawet kamienie.
Teraz zdarzyła się rzecz najokropniejsza: uczułem, że ja sam leżę między potępionymi, przykuty za ręce i nogi. Głowa moja opierała się na czyjejś poranionej piersi, a znowu czyjaś lodowata głowa tłukła się o moje nogi. Chciałem zamknąć oczy — nie mogłem; chciałem nie słyszeć wrzasku — zalewały mnie jego fale! Czułem, że szaleję, lecz jednocześnie rozumiałem i widziałem, że rudy obłok leci w moją stronę i zatrzyma się nade mną.
Wówczas ogarnął mnie strach bez dna i granic, strach, że lada chwilę z tego obłoku zaczną spadać na mnie jego łzy ogniste. Szczególniej wydawało mi się okropnem to, że która z nich może upaść na moje oczy!...
Zerwałem się z klęczek, zapaliłem świecę. Zrozumiałem, że to było przywidzenie, wywołane częstemi rozmyślaniami o mę-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.