jak hrabia, więc zdaleka można go było wziąć za Kajetanowicza, którego ciągle i na wszelki sposób udawał, rozumie się w sekrecie. Bardzo jednakże lubił, jeżeli kucharz, który z lokajów, albo stangret powiedział mu:
— Psiakrew! myślałem, że stary idzie... Pan Karol to taki podobny do hrabiego, jak mój kasztan licowy do dyszlowego. Rodzona matka mogłaby się omylić.
A pan Karol pobłażliwie uśmiechnął się i odpowiedział:
— I... i... i!... przesadza pan Grzegorz. Z fizjognomji tośmy tam niebardzo tego... tylko z manier.
Kiedy doktór wszedł do pokoju Kajetanowicza, hrabia napół rozebrany leżał na szezlongu, pod kołdrą sławucką i chwilami otrząsał się.
— Oho! już hrabia leży, zamiast się przejść po obiedzie? — zawołał Płótnicki.
— Właśnie, że przechodziłem się i to mi zaszkodziło. Niech też doktor, z łaski swej, trochę mnie zbada.
— W celu przekonania się, że hrabia jest zdrów jak lew?
— Bodajby tak było, ale nie jest... Mam lekkie dreszczyki... Tu musi być wilgoć w pałacu.
— Ani śladu wilgoci.
— Doprawdy? Ale puls mam okropny! Aż boję się sprawdzić.
— Pozwoli pan hrabia, że ja będę ryzykowniejszy — mówił lekarz, siadając na fotelu obok szezlonga. Ujął chorego za rękę, wydobył zegarek, puścił w ruch sekundnik i liczył. Kajetanowicz patrzył na niego jak na kochankę.
— Okropność! — zawołał Płótnicki.
— A nie mówiłem?... Czy mogę zapytać, ile...
— Aż siedemdziesiąt osiem!...
— E... kiedy bo żartuje doktór.
— Niech pan hrabia sam sprawdzi.
— To wcale nie byłby zły puls.
— Naturalnie. Szczególniej po obiedzie.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.