— Co?... We dwadzieścia cztery godzin?...
— Ha, cóż?... Zdarza się tak na świecie — odpowiedział profesor, rozkładając ręce.
— I pan na to nic? — zapytał Józef.
— Człowiek niezawodnie porządny, utrzymanie świetne, byt do końca życia zapewniony... Niewielu kobietom w podobny sposób uśmiechnął się los. Ale trzeba przyznać, że i ona go warta.
— Staś Turzyński a nawet i ja myśleliśmy, że kiedyś... kiedyś... pan się z nią ożeni...
— Skąd? dlaczego? — pytał nieco zmieszany profesor.
— Czy ja wiem? — odpowiedział, stopniowo ośmielając się, Józef. — Wszyscy tu zawsze mówili, że państwo jesteście bardzo, ale to bardzo podobni do siebie z usposobień. Pan — zamiłowany nauczyciel, ona — zakochana w nauczycielstwie; oboje wykształciliście niejednego biedaka. Pan altruista, ona altruistka... Pan gorący patrjota, ona bodaj że nie ustępuje panu i pod tym względem. Pan marzy, aby kiedyś posiadać polską szkołę dla chłopców, a ona pragnęłaby mieć polską szkołę dla dziewcząt... A prawda, jeszcze jedno! I pan i ona z jednakową gorliwością opiekujecie się i chcielibyście dać wyższe ukształcenie Antkowi. To chyba niemało podobieństw i powodów do pobrania się! — zakończył Józef.
Łoski smutnie potrząsnął głową.
— Ani myślałem — rzekł — że tak gorliwie zajmujecie się nami. Tyle upatrzyliście podobieństw!...
— Ale pan się nie gniewa? — zawołał Trawiński, chwytając go za rękę.
— Wcale się nie gniewam, choć przykro mi, że mogliście kojarzyć tak niedobrane małżeństwo...
— O, za pozwoleniem! — protestował Józef.
— Teraz ty pozwól mi mówić — przerwał Łoski tonem zawsze łagodnym. — Cóżbym ja mógł dać pannie Krystynie,
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.