Zanim jednak dokończył pytania, doleciał go głos z parteru:
— Justek!... zdaje mi się, że musimy cos przegryźć po chudej kolacyjce?... U u u... w Klejnocie nie umieją jeść!... Sędzia zirytowany nie ma apetytu, hrabia żywi się jak asceta, z obawy niestrawności, a pani prezesowa nawet z cudzego lubi skąpić!... Jaki ja miałem węch, żem tu nie przyjechał z pustą walizką...
Łoski poznał głos pana Byvatakyego ojca, któremu odpowiedział syn pytaniem:
— A czy masz co?
— Jakżeby nie? — mówił mecenas. — Mam doskonały kawioreczek prasowany, pasztecik sztrasburski, marynatkę angielską z ozorków, bułeczki i flakonik soternu.
— Za sotern dziękuję, ale kawioru zjem. Tu nie widujemy podobnych smakołyków.
Znowu szmer, szczękanie, łoskot przesuwanych krzeseł.
— Masz tu cytrynę — mówił ojciec — bo oliwy na nieszczęście nie przywiozłem. Bardzo w tobie cenię, że nie palisz papierosów i nie pijesz trunków, choćby najłagodniejszych. Na to jeszcze będzie czas. Natomiast wklepałeś się!... Niechże cię Jowisz ma w opiece!... Straciłeś rozum i mnie wpakowałeś w głupstwa...
— Ciekawym jakie? — odparł niewyraźnie młody. Oczywiście miał wypełnione usta.
Mecenas jadł tak głośno, że prawie każdy kąsek odzywał się na piętrze. Zaś w krótkich przerwach mówił:
— Już z twoich listów poznałem, że zadurzyłeś się w tej awanturnicy, Klęskiej, która zasłużyła, abym jej natarł uszu. Kleryk, student, wszystko dla niej dobra zwierzyna. No tak! Ale przyjechawszy po mnie na kolej, dlaczego nie ostrzegłeś, że ona jest faworytą hrabiego?
— Ojcze!
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.