staraj się odgadnąć ludzi, ich zamiary, a zobaczysz, że się to kiedyś opłaci.
— Nie mogę ci darować tego, coś powiedział o Paulince...
— Nie pleć niedorzeczności!... Uf... jaka wilgoć w powietrzu!... Zamknij-no okno, zapewne lepiej się na tem znasz — odparł mecenas.
Na dole rozległy się kroki, łoskot zamykanego okna i rozmowa stała się niedosłyszalną.
Teraz i Łoski ocknął się. Cofnął się od okna, cicho otworzył drzwi, wyszedł na korytarz, a stamtąd do swego pokoju, w którym jeszcze nie było Józefa.
— Ładny interes! — rzekł do siebie Łoski. — Zaczynam podsłuchiwać i niechcący dowiaduję się ciekawych rzeczy. Fiu!... Ależ to frant z pana Byvatakyego i nieźle wychowuje syna... Chce go ożenić z Zosią i uczy, ażeby wielkich panów straszył socjalizmem!... Ha, nie on pierwszy. Czego bo się nie robi dla zdobycia majątku...
Spostrzegłszy, że lampa dopala się, wydobył z poza szafy ciemno-zieloną butelkę, zatkaną papierem, dolał nafty, rozebrał się i leżąc w łóżku, zaczął po raz tysiączny odczytywać „Pana Tadeusza.“ Pod wpływem wizyj poetyckich zapomniał nietylko o rozmowie panów Byvatakych, ale nawet — o pannie Krystynie i, nie wiedząc kiedy, twardo zasnął.
Około północy wrócił ze swojej włóczęgi Józef. Widząc, że Łoski śpi, na palcach zbliżył się do jego łóżka, podniósł z kołdry jeszcze otwartą książkę i położył na stole. A potem zgasił lampę i legł rozmarzony, szczęśliwy. Zdawało mu się, że nic nie spał i że dopiero co przymknął oczy. Lecz gdy je otworzył, spostrzegł, że już jest duży ranek i że nad łóżkiem Łoskiego stoi kleryk, Podolak.
— A... dzień dobry panu! — zawołał Józef, zrywając się z łóżka. — Już jedziemy?
Kleryk blady, jakby nieprzytomny, patrzył na niego zapadniętemi oczyma.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.