Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

do parku... Nie mam tu już co robić bez skandalu, więc wyjeżdżam do dziekana...
— Bój się Boga!... to właśnie będzie skandal. Zaczną się domysły... plotki... Jestem pewny, że pani prezesowa nawet nie da ci poznać, żeś ją obraził...
— Co mi tam prezesowa... Ale ten podły hrabia! — syknął Podolak, zaciskając pięść.
— Co ty do niego cierpisz?... To wcale niezły...
— Nożembym go pchnął! — krzyknął Podolak. Miał oczy obłąkane i trochę piany w ustach.
— Bracie... przeżegnaj się!
— Nie mam się czego żegnać... nie jestem warjat! — syczał kleryk, pochylając się nad Łoskim z zaciśniętemi pięściami. — Wczoraj, późnym wieczorem, widziałem go z tą... z tą... panną Pauliną. Chodzili po alejach i... całowali się... Takem ją nawrócił!... taki na nią moralny wpływ wywarłem!... dla takiej... osoby chciałem poświęcić moje życie... He!... he!... nawet zbawienie duszy... I ty, bracie, każesz mi tu siedzieć?...
— Więc jedź! — rzekł z rezygnacją Łoski.
— Bywaj zdrów i... pomódl się, ażeby mi Bóg przebaczył — szepnął Podolak. Obu rękoma uścisnął mu rękę i prędko wyszedł z pokoju.
Po chwili ukazał się markotny Józef, mówiąc:
— Cóż, ten duchowny bzika dostał?... Potrącił mnie, wylatując stąd, i nawet głową nie kiwnął.
— Daj mu spokój! — odpowiedział Łoski. — Odebrał jakieś złe wiadomości i natychmiast wyjeżdża. To nieszczęśliwy człowiek.
— Jakże, wyjeżdża i nie żegna się z panem sędzią, ani... ani nawet z panną Zofją, która tyle okazywała mu życzliwości?... No, rozumie się, że i z nami wszystkimi...
— Proszę cię — rzekł stanowczym głosem Łoski — nie