Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

czór. To tak się traktuje kuzyna? człowieka starszego? który w dodatku zaakceptował jego pieniężne propozycje? Rzeczywiście wlazłem po szyję!
— A mój drogi, nie bądźże niesprawiedliwy! — upomniała go pani prezesowa. — Hrabia ofiarował się z całą delikatnością uporządkować twoje rodzinne interesa.
— I dlatego każe mi czekać, aż się wykąpie? Czy wiesz — mówił Turzyński zmienionym głosem — że gdyby nie dzieci, zerwałbym cały układ, sprzedałbym Żydom Klejnot z przynależytościami i sam spłaciłbym wierzycieli.
— Ależ Zygmuncie, ty stanowczo przesadzasz, jesteś zdenerwowany — przerwała pani Dorohuska, wznosząc do góry prześliczne ręce.
— Ja przesadzam? Dobrze! — ciągnął sędzia, zapalając się. — Nareszcie mówmy bez przemilczeń.
— Bardzo cię o to proszę.
— Mniejsza o wyczekiwanie, ale czy ty nie domyślasz się, czy nie czujesz, jaka to dla mnie tortura, że muszę... muszę jechać do Turzyc, dokąd nie pojechałby nawet Radcewicz? Przecie zastanów się, kobieto, że, dzięki hrabiemu, ja, prawy pan Turzyc, jadę niby w odwiedziny do łotra... łajdaka... oszusta, który okradł mnie i moje dzieci, opanowawszy obłąkanego brata...
— O przepraszam cię! — zawołała pani prezesowa. — My nie jedziemy w odwiedziny, ale dla przekonania się, w jaki sposób gospodaruje uzurpator w twoim i twoich dzieci majątku. Oglądamy plac bitwy przed walką.
— Dobra mi walka, jeżeli Kajetanowicz, jak o tem wyraźnie napomknął, gotów kupić Turzyce.
— Może to i lepsze, w razie, gdyby nie było pewności wygrania procesu.
Sędzia podskoczył na fotelu.
— Przeżegnaj się!... Co mówisz? — zawołał. — Więc gdy-