— No! — wtrąciła Dorohuska, przeciągle patrząc na Turzyńskiego...
Mecenas skromnie spuścił oczy, a po chwili zaczął opowiadać:
— Otóż w roku zeszłym spotkałem w Monte Carlo kogoś, czyjego nazwiska nie powiem, ani nawet nie określę zajęcia, ze względu na dalszy ciąg. Ów mój znajomy nie był bogatym, ale dużo na siebie wydawał. Przytem miał trochę długów i... No, dość, że nasi panowie już nie powoływali go do załatwiania interesów.
— Aha, adwokat! — szepnęła pani prezesowa.
— Milczę — ciągnął Byvataky. — Jak powiadam, spotykałem go w Monte Carlo prawie codzień na spacerze albo w kawiarni. Zauważyłem, że zmizerniał, a powiedziano mi, że przegrał parę tysięcy franków, dodaję, swoich!
Mecenas wydobył z kieszeni fularową chustkę i otarł czoło.
— Domyślam się czegoś ciekawego — wtrąciła pani.
— Mój znajomy zaprzyjaźnił się z pewnym bogatym kupcem rosyjskim, który, wyjeżdżając do Moskwy, zostawił memu znajomemu dwadzieścia tysięcy franków, ale... dla swojej żony, która miała tu przyjechać z Paryża. Nie chcę państwa męczyć, więc powiem krótko, że mój znajomy poszedł z owemi frankami do kasyna. Pierwszego dnia przegrał kilka tysięcy, drugiego więcej, a w trzecim dniu już nie miał ani centyma.
— Bardzo ładnie! — odezwała się pani Dorohuska.
Turzyński rozparł się w fotelu i zasłonił twarz ręką.
— Spotkałem się z nim tego samego dnia — ciągnął mecenas — i czy pani prezesowa da wiarę? Człowiek ten był w doskonałym humorze, trochę rozgorączkowany, ale pewny siebie. Powiedział mi, że ma niezachwiane przeczucie, iż wygra, i — już nie ode mnie, ale od jakiegoś Włocha pożyczył sto franków.
W tem miejscu mecenas chwilę odpoczął.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.