— Przygotowuje nas pan do cudu! — rzekła pani Dorohuska.
— Bo też, proszę pani, stał się cud! — ciągnął Byvataky, uderzając ręką w stoliczek. — Z owemi stoma frankami poszedł mój znajomy do kasyna, zaczął grać, zaczął wygrywać i, w ciągu trzech dni, dorobił się... jak też państwo myślą?
— Odegrał dwadzieścia tysięcy? — wtrącił Turzyński.
— Wygrał dwie-ście ty-sięcy fran-ków! Ręczę słowem — zakończył mecenas.
— Ale później znowu zaczął przegrywać? — rzekła pani.
— Nie, proszę pani — odpowiedział Byvataky. — Po ostatecznej wygranej przyszedł do mnie, opowiedział swoją historję, niczego nie ukrywając, i — w mojej obecności — przysiągł, że nigdy już grać nie będzie, nigdy grać nie potrzebuje, ponieważ nietylko ma czem zaspokoić wszystkich swoich wierzycieli, ale nawet zostało mu ze sześćdziesiąt tysięcy franków!
„A cóżbyś kolega zrobił, gdybyś... nie odegrał sumy tego kupca?“ — zapytałem go. — „Nicbym nie robił — odpowiedział — ponieważ byłem pewny, że wygram.“ — „No, ale gdyby?“ — nalegałem. — „Cóż... palnąłbym sobie w łeb, bo nie warto byłoby żyć na takim głupim świecie, na którym nie spełniają się najbardziej stanowcze przeczucia!“
Turzyński zamyślony podniósł się z fotelu, przeszedł się po pokoju i znowu usiadł.
— A czy ten pański znajomy już nie gra? — zapytała prezesowa.
— O tem nie wolno mi wiedzieć — odparł mecenas. — Przysiągł, więc nie gra.
— Ale pańskie przekonanie wewnętrzne?
— Znam wypadki, że ludzie bardzo silnego charakteru zarzucili karty, a przynajmniej grę o pieniądze. Słabsi nie wytrzymują.
Turzyński znowu podniósł się i zaśpiewał fałszywym głosem:
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.