Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kurom? — szepnął starzec z ulicy. — Kostusia miała Kury, ale zdechły!...
— A Azorkowi śmietanki dziadzio pozwoli dać?
— O! zbytki!... — oburzył się dziadek — tego to już nie dam, nie dam!...
— Daj, dziaduniu, śmietanki Azorkowi — prosiła dziewczynka, obejmując go rękoma za szyję.
— Moja Helunia, moje dzieciątko, już tak dawno nie piła śmietanki! — wyszeptał starzec z pod okna.
— Daj, dziadziu, Azorkowi... on taki mizerny! — wołała, coraz mocniej ściskając i coraz głośniej całując dziadka z pierwszego piętra, który się bronił, wymachiwał cybuchem i wogóle udawał wielkie oburzenie.
— Moja Helunia... taka mała... taka mizerna i kaszle — mruknął starzec z ulicy.
W tej chwili uczuł, że mu coś spadło na głowę; podniósł rękę i znalazł na swej czapce ogromną, jeszcze gorącą piankówkę.
— Ratujcie! — zawołał dziadek z pierwszego piętra — już po mojej fajce!
I wychylił się z okna tak energicznie, jakby miał zamiar razem z wiśniowym cybuchem, wzorzystym szlafrokiem i haftowaną czapeczką rozbić się o ten sam bruk, ku któremu podążyło jego faworytalne narzędzie.
— Jest fajka, jest! — odezwał się starzec zdołu, ukazując nietkniętą zgubę.
— Moja fajka cała!... Wandziu!... jest cała i zdrowa... spadła i nie rozbiła się! To ten pan taki grzeczny. Wandziu, poproś pana, przyprowadź pana z moją fajką — mówił żwawy dziadek z gorączkowym pośpiechem.
Dziewczynka szybko zbiegła na dół i przy akompanjamencie pensjonarskich ukłonów zaprosiła nieznajomego na górę.
— To nic!... nic... — szeptał zmieszany starzec. — Bardzo mi przyjemnie... Niema za co!