— Dia, koziu, dia! — dziękowała Helunia, rzucając się na rękach zachwyconego dziadka.
— Poproś, Heluniu, kozi, żeby ci przyprowadziła koźlątko.
— Lototo — powtórzyło dziecko.
Koza potrząsła ogonem, kiwnęła parę razy brodą i odeszła, a na jej miejsce przyleciała gromadka wróbli.
— A tio! — zawołała Helunia.
— A tio! — zawtórował dziadek.
— Powiedz, Heluniu: wróble — uczyła matka.
— Bubu! — powtórzyło dziecko.
Dziadek aż się trząsł, tak się śmiał; z twarzy i z serca jego pierzchnął już smutek.
— Wołaj, Heluniu: wróbel — mówił starzec.
— Blabla!...
— Co to za dziecko! co to za dziecko! — dziwił się dziaduś.
— Poproś, Heluniu, dziadzi, żeby oddał mamie łódkę — wtrąciła matka.
— Lototo — odpowiedziała Helunia.
— Jaką łódkę? — spytał starzec.
— Od mojej maszyny, co to ją ojciec chciał naprawić.
— Naprawić? No, więc naprawię.
— Mój ojcuniu, niech ją lepiej ślusarz naprawi — błagała córka.
Starzec spochmurniał.
— Myślisz, że nie dam rady?
— Ależ...
— Myślisz — ciągnął, zapalając się — że stary warjat już nic więcej nie potrafi, tylko partolić swoją, jak mówicie, głupią maszynę?
— Czy ja tak kiedy mówiłam ojcu?
— Bubu! — zawołało dziecko.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.